*Kenzi*
Fioletowa lwica snuła się po sawannie, korzystając z tajnego przejścia opuściła teren stada Nayota i planowała na coś zapolować. Trafiła jej się dość szybko ładna zebra, która za nadto oddaliła się od swojego stada. Wystarczyło zakraść się do niej, spokojnie oddychać i wykonać delikatny ruch… Gdy w ten Puff!!! Po ofierze zostały tylko trochę dymu i zapach świeżego mięsa rozniósł się po trawie. Kenzi dygotała z wściekłości, myślała, że ktoś celowo to zrobił, żeby ją upokorzyć. Jednak po rozejrzeniu się wokół siebie, lwica zdała sobie sprawę, z tego, że to była ONA… Ona zmiotła tą zebrę z powierzchni ziemi! Przecież nie tak to miało wyglądać.
-Ale przecież… jak to?? To niemożliwe… a te ćwiczenia?? – Kenzi mówiła do samej siebie – A jeśli zrobię krzywdę Marco albo Alexowi? Co się jeszcze wydarzy zanim opanuję tą moc… moc grozy i śmierci… - fioletowa osunęła się na łapach i zaczęła płakać. Nie przypuszczała, że jej nowa, silna moc potrafi czynić takie rzeczy, że ona nie panuje nad tym, nawet ćwicząc koncentrację… Czy jej moc przyniesie pomoc jej ukochanej siostrze Livaah?
*Marco*
Partner Kenzi zajmował się właśnie pakowaniem ekwipunku przydatnego do podróży, w zasadzie magia by pewnie wystarczyła, ale wraz z nimi szedł ten „nie magiczny” rubinowy lew – przyjaciel fioletowej lwicy ze stada Korongo. Marco nie był zbyt zadowolony z tego powodu, wyraźnie nie tolerował Alexa, wyczuwając kłopoty wynikające z jego uczestnictwa w misji ratunkowej.
Ojciec Marco, Javier niezwykle cieszył się z tego, że jego niecny plan idzie tak znakomicie. Co prawda Kenzi było dość nieobliczalna przez tą swoją moc, jednak zemsta górowała nad innymi intencjami samca. W ogóle nie obchodziło go jak może poczuć się jego syn po zerwaniu, nie obchodziło go nic poza jego czubkiem nosa i planem. Javier podszedł do syna i zaczął mącić:
- Synu, po co ci te graty? – zapytał lekko Javier.
- Ojcze przecież mówiłem już, że dziś wyruszamy w tą podróż. Misję ratunkową odnalezienia siostry mojej ukochanej – przypomniał Marco.
- No tak mówiłeś.. – Lew udał rozkojarzonego - Ale nie rozumiem po co ten lew… Walec?
- On ma na imię Alex. Ojcze słuch ci się pogorszył? – zakpił Marco.
- Nie… Nie zapamiętuję zbędnych informacji, mój umysł woli pamiętać tylko wartościowe wspomnienia jak np. ten piękny widok szczęścia jak mój syn i Jego ukochana razem… - uśmiechnął się starszy lew zmieniwszy sprytnie temat.
- Dobra już dobra.. Alex wyrusza z nami, bo nie mogę zakazać mu ratować królowej Jego stada.
- Hmmm a myślisz, że wróci z Wami jak ją znajdziecie? – zapytał Javier.
- Myślę, że tak, a dlaczego pytasz? – odparł Marco.
- Bo Goya powiedziała, że troje wyrusza i troje wraca… Czyli jedno z Was nie wróci, a ktoś zajmie tego kogoś miejsce… Myślisz, że Alex chciałby, abyś Ty wrócił jeszcze tutaj?
Młody lew stanął jak wryty. Nie spodziewał się takiego punktu widzenia, rzeczywiście jedno z nich będzie musiało zostać tam albo…
*Alex*
Kto by przypuszczał… Jeszcze nie tak dawno rubinowy lew miał całkiem spore szanse, żeby być z Kenzi. Ale te szanse już przepadły. Zresztą był głupi, że w ogóle rozważał taką opcję, przecież nie ma mocy żadnej. Jak magiczny lew może być z nie magicznym? No chociaż Masikio był z Jesiri… ale jak to się skończyło? Że w obliczu choroby i śmierci jego żony nic nie mógł poradzić, nie ochronił swoich córek przed tą podłą lamparcicą Kim. A teraz nadchodziło zagrożenie jeszcze ze strony jej siostry Lim. Lew bardzo chciałby być użyteczny, jednak czuł się strasznie bezradny, choć miał nadzieję, że w Lwiolandii zdobędzie, chociaż odrobinę magii, w końcu prawie każda bajka kończy się szczęśliwie.
Alex czekał na Kenzi w pobliżu groty, którą tymczasowo zajmował. Lwica miała pójść na polowanie, ale długo nie wracała, on jako „ten obcy” nie miał możliwości opuszczenia obszaru stada na zewnątrz przez sekretne przejście. W ten dostrzegł zapłakaną i roztrzęsioną lwicę wychodzącą na polanę, czym prędzej bez namysłu do niej pobiegł.
- Kenzi ! Kenzi! Co się stało? Ktoś Cię zaatakował? – zmartwił się lew.
- Nnieee ja… Nnie chcę o tym mówić – szlochała Kenzi – zaaaprrrowadź mnie do Goyi.
- Jasne ! Przytul się, już dobrze – rubinowy lew przygarnął lwicę łapą do siebie, a ta uległa jego prośbie.
- Aleex przepraszam … tak na przyszłość … na wszelki wypadek… - fioletowa wymruczała w grzywę przyjaciela.
- Nic się nie martw! Nie ważne co nas czeka w Lwiolandii, ja zawsze będę przy Tobie. Jestem Twoim przyjacielem, zawsze nim będę, niezależnie co by się nie działo Kenzi – odpowiedział rubinowy lew.
W tym momencie objuczony torbą przybiegł Marco. Zbliżał się czas rozpoczęcia podróży. Gdy zobaczył swoją ukochaną wtuloną w tego Alexa „niby kumpla” aż zagotowało się w nim. Rzucił się na lwa z taką prędkością odpychając go od Kenzi, że o mało nie zrobił krzywdy lwicy. Oba lwy zaczęły się szamotać i pędziły wprost do groty Wyroczni. Goya widząc, co się dzieje, nie zamierzała wdawać się w dyskusje a jedynie natychmiast otworzyła portal, przez który wpadły oba lwy. Tuż za nimi wskoczyła Kenzi i usłyszała jedynie ostatnie słowa Wyroczni: „ …. musi wrócić”.
Autor:
Kenzi
Świetny rozdział! W ostatnich momentach odczuwałam zarówno rozbawienie jak i zmartwienie. Zazdrość pomiędzy tymi dwoma może okazać się niebezpieczna i zgubna dla ich zadania. Powinni na chwilę zapomnieć o tym co czują do siebie i zacząć współpracować (co mam nadzieję się stanie).
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na dalsze losy naszych bohaterów.
Pozdrawiam!
No to będą kłopoty... Wspólna misja może Marco i Alexa jeszcze bardziej skłócić, a może wręcz przeciwnie, może stanie się coś, co ich do siebie zbliży, pomimo tej rywalizacji... Super rozdział, dobrze mi się go czytało, chociaż muszę przyznać, że niewiele pamiętam z całej historii Kenzi D: Dobrze, że przeniosłaś całą serię na tego bloga! I postanowiłam jednak zapisać się do stada. Mam trochę pomysłów, więc postanowiłam napisać drugą serię opowiadań o Saini. Pozdrawiam i czekam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńSaini