17.02.2015

Rozdział 15 - Pożar bezsilności w sercach

-Stado Korongo-
Czas płynął nieubłaganie. Mała jasno fioletowa lwiczka Livaah rosła jak na drożdżach, za to w przeciwieństwie do swojej matki, gdyż ta czuła się coraz słabiej. Lwiczka była bardzo troskliwa, czuła ciężar odpowiedzialności za swoich rodziców. Zadręczała się myślami, że to z jej powodu, Jesiri cierpi. Nie wiedziała jak pomóc. Choć każdego ze członków stada przepytywała oto. Miała niecałe pół roku, podrośnięta, była mądrzejsza o wiele nauk ojca. Przestrzegała praw stada, szacunku do rodziców i zawsze dzieliła się tym co miała. Spokojniejsza od swojej siostry, bystra tak samo, ale pilniejsza i pokorna względem zasad i zakazów. Nigdy nie oddalała się tak jak Kenzi. Być może ze względu na to, co spotkało jej siostrę. Livaah smutno było na myśl, że mogłaby mieć starszą siostrę, ale nie pozna jej nigdy. Ba! Nawet nie wiadomo tak naprawdę co się z nią stało. Jednak najbardziej dręczyły ją myśli, co będzie dalej jeśli jej mama nie wyzdrowieje…
Tymczasem w grocie rodziców lwiczki, nie działo się dobrze. Trucizna „zaprogramowana” na dany czas, zaczynała wchodzić w swój punkt kulminacyjny. Z chorą lwicą było coraz gorzej. Na szczęście nie karmiła już swojej drugiej córki. Jednak przesądzony był już jej los. Tego dnia lwica obudziła się i otworzyła oczy, ale nic nie zobaczyła. Mrugała intensywnie, ale nic to nie pomagało. Zawołała swojego męża. 
- Masikio? Masikio jesteś?! Gdzie jesteś Kochanie? – lwica bezradnie próbowała rozglądać się ruszając głową i szukać znajomego zapachu. 
- Tu jestem Skarbie. Stoję przecież przed Tobą. Nie… nie… widzisz mnie?!
- Nic nie widzę!! Co się ze mną dzieje? Mrugam i mrugam i nic!! – po pysku lwicy zaczęły spływać łzy, a kiedy nakierowała łeb we wskazanym kierunku Masikio wykrzyknął:
- Na Ducha wielkiego Lachlana! Twoje oczy!
- Ccooo z nimi? – drżącym głosem lwica odpowiedziała i zamarła w bezruchu.
- Jaa niiiee wiem jak to pppowiedzieeć…
- Wyduś to z siebie! Już gorzej być chyba nie może. 
- One są całe czarne. Jak u demona! – dodał lew, odwracając wzrok. 
Gdyby w normalny sposób jego żona utraciła wzrok, były białe jak zasnute lekką mgłą, tymczasem one były totalnie czarne jak smoła. Jak niebo bez gwiazd inaczej. Masikio wyczuł już dawno, że to nie jest normalna choroba. Ale jeśli jakieś magiczne moce miały w tym swój udział, tylko magia mogła je cofnąć. A Jasiri była magiczną lwicą! Ich córki także miały magiczne moce. Livaah miała ciało upstrzone lśniącymi na biało gwiazdkami, a Kenzi? Co prawda jak się urodziła nie miała znaków. Ale lew czuł, że gdyby podrosła też by się jej ukazały. 
A jego żona? Jej talent magiczny był przekazywany z pokolenia na pokolenie, w żeńskiej linii genów. W szaleństwie myśli jak pomóc swojej wybrance, dowódca brał pod uwagę pomoc ze strony Kim, ale słuch po niej zaginął. Teraz też do niego dotarło, że ona coś wiedziałaby na ten temat. Tylko, czy aby nie dziwne było to, że nagle gdy pojawia się coś tak paskudnego jedyna szamanka znika? A co jeśli ona…? Ale po co…? Dlaczego? Co by z tego miała? Lew zaczynał czuć obezwładniającą bezradność, totalną bezsilność. Spojrzał na Jasiri, podszedł do niej i objął łapą, przytulił do siebie. 
- Nie martw się. Damy radę razem – powiedział lew.
- Ja czuję to Masikio. Zbliża się coraz bliżej. Teraz oślepłam, ale czuję drętwienie w łapach, coraz trudniej wstaje, mam dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Nie wiem co to jest, ale dobija mnie coraz bardziej – lwica smutnym głosem wyznała swoje wątpliwości i dodała po chwili – obiecaj, że zajmiesz się Livaah jeśli ja…
- Nie mów tak nawet! Nie pozwolę, żebyś … ech.. nie mogę nawet na głos tego powiedzieć. Tak bardzo Cię kocham! – Lew mocniej wtulił się w sierść żony. Rodzina zawsze była dla niego najważniejsza! 
- Ja tez Cię kocham! Tak bardzo cierpię na myśl, że nie zobaczę jak Livaah dorasta, nigdy nie pogodziłam się z myślą, że już Kenzi nie ma wśród nas. Wierzę w to, że żyje, że wróci do nas. Nie mogę pojąć tego, że jeśli ta tajemnicza choroba ma magiczne podłoże, moja magia jej nie zwalcza! Przecież posiadam pewną moc regeneracji. Rzeczywiście podczas porodu Kenzi, potrzebowałam dodatkowego wsparcia, ale na mnie samą ta moc wystarczała, do tej pory. A teraz czuję się jakby ta choroba wchłonęła moją magię i była przez to silniejsza. To zła moc mogła tak spowodować. Nie wiem tylko, komu moja śmierć przyniesie zysk – Jasiri mówiąc to wszystko czuła się podle i była bardzo smutna, musiała jednak podzielić się swoimi przemyśleniami. 
- Sama wiesz, że ZAWSZE możesz na mnie liczyć! Powiedzieć wszystko i cokolwiek by się nie działo, będę z Tobą i zrobię co zechcesz! Och Jesiri, wytrzymaj! – tym razem lew zaczął szlochać, w tym momencie łapy pod lwicą się ugięły i upadła dysząc.
- Aaauuu… Mmmaasikio ja już nie mam siły walczyć. Czuję taki ogień, jakbym płonęła od środka, parzy mnie w skórę, czy ja naprawdę płonę? – lwica zaciskała kły, z bólu, łzy zalewały jej pysk, czarne oczy błyszczały.
- Nie, nie nic Ci nie jest! Jesiri nie odchodź, nie zostawiaj mnie i Livaah i Kenzi. Jesteśmy z Tobą!! – Masikio płakał, każde słowo wypowiadane przed niego drżało przy wymawianiu. Na tą scenę weszła mała Livaah.
- Tato! Mamo! Co się dzieje??!!! – lwiczka zobaczyła cierpiącą matkę i płaczącego ojca, miała szeroko otwarte oczy w przerażenia i zupełnie nie wiedziała co robić!
- Liv.. wyjdź, Liv.. nie patrz na to… jaa … uch! Pamiętaj, że… zawsze będę z Tobą córeczko… kkoocham Cię… aaalle ppproszę wyjdź – lwica zamknęła szybko oczy, żeby nie było widać ich czerni. Nie może pozwolić na to, aby Liv widziała ją w takim stanie, żeby tak ją zapamiętała! – Masikio weź ją stąd… ppproszę…
- Mamo! Kiedy ja nie mogę Cię zostawić!! Ja też Ciebie kocham mamusiu! Mamusiu – Livaah płakała przełykając szybko łzy, które spływały jej do gardła podczas mówienia – pozwól mi zostać!!!
Masikio zabrał córkę po za grotę, zorganizował dla niej opiekę lwic, przy okazji oznajmiając ciężki stan zdrowia swojej żony. Stado w całości zgromadziło się na placu przed grotami członków stada. Wszyscy czekali, modlili się. Młody Yan chciał pocieszyć Liv, byli rówieśnikami. To z nim fioletowa lwiczka spędzała większość czasu, zaprzyjaźnili się. Ale wiadomym było, że w tej sytuacji nikt tak naprawdę nie mógł jej pomóc. 
Lew wrócił szybko do groty, lecz zastał nieprzytomną już lwicę. Jej brzuch podnosił się z trudem i opadał. Łapą lew sprawdził puls żony, był prawie niewyczuwalny. Mimo to Masikio miał nadzieję. Całą noc czuwał przy żonie. Leżał tuż obok, wtulony w jej słabe ciało. Już nie płakał, bezsilność uchodziła z niego z każdym wydechem. Wbijał swe pazury w skałę, tak mocno, że łamały się. Myślał o szczęściu jakie go spotkało, gdy wygrał Turniej Tolonis i mógł poślubić legalnie wybrankę z innego stada. Wiedział, że tamto stado było magiczne, a on był zwyczajny. Ale obiecał, że w Jego stadzie będzie mógł żyć każdy kto zechce. Bez podziałów, na równi. Wtedy właśnie wraz z Jesiri, do stada dołączyła Esther. Obie magiczne, przyjaciółki od lat. Esther jest na czele lwic polujących. W stadzie Korongo, jest jeszcze inny magiczny lew – Vincent, dołączył kilka lat temu. On także ma nie magiczną partnerkę i teraz zaledwie kilka miesięcy temu urodził im się syn. Lwy magiczne mogą żyć wspólnie z tymi, nie magicznymi. Wystarczy chcieć. Masikio tak się cieszył z szansy jaką dostał. Już wtedy obiecał sobie w duchu, że zrobi absolutnie wszystko co w jego mocy, aby zapewnić żonie i swojej rodzinie to czego potrzebują. A tymczasem co? Kenzi zaginęła a Jesiri… Nigdy nie wybaczy sobie tego. Czuł się odpowiedzialny za rodzinę, a wszystko upadło.
Czy tak miało wyglądać pożegnanie? Z najdroższą jemu sercu osobą? Lew wtulił się mocniej w sierść lwicy i wyszeptał: „Przepraszam, że Cię zawiodłem. Że nie umiałem Ci pomóc. Pamiętaj, że do końca życia będziesz w moim sercu i nigdy nie przestanę Cię kochać Jesiri. Spełnię Twoją obietnicę, zaopiekuję się Liv za nas dwoje. I nie zapomnę o Kenzi. Oboje wiemy, że ona wróci. Będę na nią czekał, także w Twoim imieniu. Tak bardzo Cię kocham!”
 ***
Wczesnym porankiem, tuż przed wschodem słońca, Jesiri wydała z siebie ostatnie tchnienie. Odeszła.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga