- Więc bawmy się ! – krzyknęła Kim i rozejrzała się po zebranych i schowanych członków stada Korongo – Oj nawet niezły ten labirynt, ale trzeba go nieco ubarwić, ha ha ha – dodała kocica i przy użyciu swej laski sprawiła, że rośliny zaczęły się poruszać i samoczynnie zarastać i można powiedzieć przemieszczać wśród wewnętrznych ścian korytarzy.
- Jak śmiesz! Zostaw naszą rodzinę i stado w spokoju i wynoś się stąd, wredna wiedźmo! – odparował Masikio i doskoczył do Kim.
Niestety ta lekkim machnięciem laski odesłała do wprost na skalną półkę, uderzając jego ciałem w skalną ścianę. Masikio upadł nieprzytomny, zaś Kim postanowiła mówić dalej.
- Jeżeli jeszcze ktoś ma coś przeciwko, abym to JA poprowadziła Wasz cały Turniej Tolonis, niech odezwie się teraz lub zamilknie na wieki, albo jedno i drugie, ha ha ha – drwiąco powiedziała lamparcica – Nikt? Na pewno ? Zatem słuchajcie…
*
Kim opowiedziała przestraszonym, członkom stada o jej wersji zasad, jakie będą obowiązywały podczas turnieju. Czworo zawodników weźmie udział w rozgrywkach. Tak jak wcześniej pisałam będą to: Livaah, Alex i Yan plus oczywiście Kenzi. Wszyscy zmierzą się z zadaniami magicznymi i nie magicznymi, na pięciu arenach. Z każdej areny zwycięzca otrzyma jedną nagrodę, a na końcu po pokonaniu wszystkich przeszkód wszystkie 5 nagród złączy się w jedno. A jaki przyjmie końcowy kształt złączenie tych elementów zależeć będzie od tego, kto wygra owy turniej.
*
Arena pierwsza – labirynt
„Cel – odnaleźć klucz, który powstać może z lojalności, odwagi i trzeźwości umysłu. „
Czwórka lwów wkroczyła do labiryntu różnymi wejściami i tak jak można było się spodziewać, rośliny zarosły zaraz za nimi. Spośród nich tylko Kenzi czuła się odważna, w końcu tylko ona była szkolona przez tą opętaną wiedźmę, aczkolwiek wszystkiego można było się spodziewać tutaj.
- Nie tak miał wyglądać ten cały Turniej – powiedziała na głos do siebie Livaah – faktycznie ojciec mógł dać mi tą „władzę” i darować sobie to wszystko, teraz leży tam nieprzytomny, a jeśli już się nie obudzi?! – oczy młodej lwicy zaszkliły się, była zła, że to wszystko się stało, ale i czuła się bezradna wobec tej całej sytuacji.
*
Yan szedł wolno rozglądając się uważnie za Liv, miał ją przecież chronić, obiecał to sobie, a teraz nawet nie wiedział gdzie jej szukać. Czuł narastający gniew, który potęgował chyba mrok korytarzy, miał nawet wrażenie, że ktoś go obserwuje jakby jego własny cień. „To przecież niemożliwe” – skarcił się w myślach lew, ale mimochodem rozejrzał się, wokół, ale było tak ciemno, że nic nie zauważył. Co nie znaczy, że nic tam nie było.
Drugi lew o rubinowej grzywie, biegł przed siebie, mając w myślach tylko podążanie do środka labiryntu, na pewno tam jest ten cały klucz. Nie wiedział do końca jak ma on wyglądać, ale klucz to klucz. Pewnie jakiś zardzewiały kawałek metalu. Alex nie mógł uwierzyć, że Kenzi była więziona, ukrywana przed nim. Polubił ją i nawet może był nią zauroczony, cieszył się, że teraz jest tak jakby bliżej niego, choć niezupełnie. Za to w głębi siebie, wiedział, że już nie straci jej drugi raz, choćby nie wiem co.
I nawet szybko mógł tego dowieść. Bowiem właśnie na jego oczach, Kenzi można powiedzieć wisiała na ostatnim źdźble roślinnym kilka kroków od niego. Alex natychmiast rzucił się na ratunek. Pochwycił w zęby rosnącą przy nim lianę zrobił w niej coś w rodzaju lassa, zarzucił do Kenzi i kiedy ta chwyciła się liny, wyciągnął ją. Nie było nawet czasu, żeby podziękować. Labirynt zezłościł się za tą akcję ratunkową i zaczął zarastać w bardzo szybkim tempie wszystkie korytarze łącznie z tym, gdzie byli nasi bohaterowie.
- Alex, szybko biegnij do tyłu, zmylimy te rośliny! Mam pomysł, pospiesz się! – krzyknęła lwica do przyjaciela, który pobiegł już we wskazanym kierunku.
- No dooobra, ale zauważ, że nie mamy za bardzo już gdzie się cofnąć! Zaraz nas wciągną pod ziemię ! – odkrzyknął Alex, lecz w tym momencie obok jego grzywy przeleciała świetlista kula, która rozproszyła rośliny i rozstawiła sporą dziurę w zielonej ścianie, przez którą zaraz przeszli Kenzi z Alexem.
- Ej, niezła robota! – powiedział Alex z uznaniem.
- Dzięki i za ratunek. Musimy znaleźć pozostałych, choć nie wiem gdzie szukać.
- Może zrób kilka takich kul? Albo choć jedną, żeby trochę tu rozświetlić? – zaproponował lew.
- Przyznam, że do tej pory robiłam tylko takie duże, do ataku, zrobić małą i ją zatrzymać? Hm … – Kenzi zastanowiła się, uniosła obie swoje łapy i wyobraziła sobie małą, ale bardzo jasną kulę, która będzie ciepła i promienna i zostanie z nimi. Po chwili taka oto kula pojawiła się przy nich i wzniosła lekko nad głową Kenzi – może dzięki myślom, także będę ją mogła kontrolować? – dodała lwica i pomyślała, że trzeba ruszać naprzód, a wówczas kula podążyła za nią. Tak oboje ruszyli do przodu, a mrok korytarzy ustępował świetlistej mini kuli, Kenzi.
*
W tym czasie Yan wpadł w tarapaty. Miał gdzieś szukanie nagrody w tej arenie. Nie mógł znaleźć Liv, ale nie był sam. Co gorsza to coś co teraz stało przed nim, było dwukrotnie większe i miało ten sam wyraz pyska co on. Tyle, że nawet mina przerażenia, wydawała się jemu straszna. A jego mroczne pazury zadawały prawdziwe obrażenia. To nie był sen, lecz koszmar na jawie! I jeszcze cofając się, kluczył wśród tych wszystkich korytarzy. Miał wrażenie, że zgubił się na amen. A ten potwór stał przed nim, był coraz bliżej. To był jego własny cień! Yan trząsł się ze strachu, nie mógł się bronić, bo jak walczyć z cieniem? Trzeba mieć specjalną broń, której on nie miał. Gdy Cień podszedł na tyle blisko, by zadać kończące rany, nadeszła pomoc.
To Livaah! Choć nigdy nie była szkolona, jej magiczne zdolności i instynkt podpowiadały jej co trzeba uczynić. Trzeba być odważnym i bronić słabszych, w tym przypadku przyjaciela, Yana. Fioletowo- biała lwiczka skoczyła naprzód, odgradzając swoim ciałem Cień a Yana i otworzyła pysk, aby zaryczeć. Lecz nie był to zwykły ryk, albowiem z jej gardła wydobyły się słoneczne promienie, tak jasne i gorące, że Cień dosłownie skurczył się i wyparował. Yan nie mógł uwierzyć własnym oczom, ileż magii kryło się w ciele, jego przyjaciółki. Po wszystkim przytulił ją mocno, zaś lwica poczuła, że w jej łapie coś leży. To był metalowy klucz w kształcie gwiazdki, podobnej do tych, które ona miała na ciele.
*
Kim niespodziewana się, że Kenzi przegra pierwszą bitwę, a jej siostra zdobędzie klucz. Jednak, jeszcze wiele emocji było przed nimi. Lamparcica chichotała złośliwie i wymachiwała raz po raz laską, powodując kolejne trudności w labiryncie. Teraz czekała, aż wszyscy się spotkają i chciała przenieść ich do drugiej areny.
*
W czasie gdy Kenzi, Liv, Alex i Yan walczyli w labiryncie, reszta stada niespokojnie przyglądała się temu. Masikio był nieprzytomny, a nikt inny nie chciał znaleźć się na jego miejscu. Joe był już z Maili, która bardzo przeżywała to, że Alex tam był, nie znał się na walce innej niż polowania, ale wiedziała też, od Liosy, że bardzo zależało mu na tej fioletowej lwicy, Kenzi. Miała nadzieję, że wszyscy przeżyją ten cały okropny Turniej. Liosa z Airrilem, siedziała nieco z boku, Tamir mówił im, aby odpoczywali w grocie, bo nerwy związane z tym turniejem mogą zaszkodzić ciąży Liosy. Maili też była tym zmartwiona. Joe postanowił „upiec dwie pieczenie na jednym ogniu”, skoro i Liosa i Nama są w ciążach, to dobry pomysł, aby się poznały i spokojnie spędziły na uboczu trochę czasu. Tamir zgodził się na plan, przyszłego Joego, zostać i pilnować stanu rzeczy, co się będzie działo dalej z Alexem i w ogóle podczas turnieju. Zaś Joe zaprowadził Maili, Liosę i Airrila w stronę groty, gdzie prosił o zaczekanie swoich przyjaciół z Lwiej Ziemi, zanim dołączył do Maili.
*
Jesiri a raczej jej aura płonęła żywym ogniem, Dyson miał wrażenie, że nawet nieco parzy. Musieli ominąć Kim, która podobnie jak Dyson mogła widzieć jej duszę. Ale był jeszcze ktoś, kto był w stanie ją zobaczyć. Właśnie do niego podążali, nie było go w stadzie przy labiryncie, co zaskoczyło Jesiri. Nie widziała ona tego, że Masikio postawił się lamparcicy i tego, jak to się potoczyło dalej. Gdyby tylko udało się znaleźć Vincenta, on może pomóc. Dyson natomiast zastanawiał się do czego ten Vincent może być przydatny, no jest lwem magicznym, ale nigdy nie widział jeszcze aby używał swych mocy, odkąd był w stadzie Korongo. I gdzie był jego starszy brat? Właśnie w czasie, gdy Dyson o tym myślach, oboje z Jesiri wkroczyli go groty, w górnej części skał i zobaczyli Samira wystraszonego, zamkniętego w klatce, którą utrzymywał przy nim, obronny ciemnozielony lew z czarną grzywą.
- Vincencie ! Jak dobrze, że jesteś ! – zawołała szczęśliwa Jesiri, której aura zaświeciła na złoto.
- Jesiri! Wróciłaś! – lew zaskoczony obecnością ducha lwicy, przestał tworzyć klatkę i ciemnobrązowy lew wypadł z niej, zaraz podbiegł do niego młodszy brat.
- Samirze! Jak dobrze, że jesteś wolny! – Dyson ucieszył się na widok wolnego brata, lecz zaraz po tym zrozumiał, że to zielony lew go uwięził – Lecz to Ty go trzymałeś w zamknięciu! – krzyknął pomarańczowy lew i z taką furią doskoczył do Vincenta, że ten zaskoczony nawet się nie bronił. Czarnogrzywy lew uderzył głową o ścianę, ale Dyson drapał go jeszcze i warczał na niego. Aż Jesiri jednym ruchem łapy odesłała go o parę metrów w bok. Zadyszały lew spojrzał na nią ze złością i wraz z Samirem, który nie widział jej ducha, opuścili grotę. On już swoje zrobił, a jeszcze była jedna osoba, która zasłużyła na wyrok.
- Vincencie, tylko nie to! Muszę cię ocucić jakoś. Moja magia regeneracji nie wystarczy do tego, potrzebuję kilku ziół. Mam nadzieję, że w porę uzyskam potrzebny eliksir, przecież wiesz, że musimy ratować moje córki. Obiecałeś to! – powiedziała dusza Jesiri i zabrała się do pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz