17.02.2015

[S2] - Rozdział 6 - Nowe oblicze Yana

Od czasu niefortunnego zdarzenia z udziałem zmiennokształtnej lwicy Mizuki i jej niedawnej konfrontacji z Kenzi, minął już jakiś czas. Fioletowa lwica zwierzając się lwiej wyroczni Goyi, bardzo żałowała tego, co zrobiła wspominając przy tym, co złego spotykało ją już od najmłodszych lat. Goya wysłuchawszy jej, starała się podnieść lwicę na duchu. Przy okazji także podpowiadając i doradzając jej w sprawach, które leżą jej wciąż na sercu.
Niedługo potem już z o wiele lżejszym i wolnym od większości trosk czy złych emocji umysłem, Kenzi rozpoczęła pod okiem swojej babki Freyi i wyroczni Goyi treningi. Miały one na celu podniesienie poziomu umiejętności młodej lwicy, tak by potrafiła ona lepiej panować nad swoimi mocami i jej własną sztuką magiczną.
Alex za to po pewnych przemyśleniach postanowił na razie trzymać się na uboczu. Nie był on pewien tego, czy Kenzi będzie miała ochotę z nim teraz rozmawiać. Zresztą prawdopodobnie i tak lwica nie miała na to czasu, gdyż po treningach wracała wyczerpana, więc zasypiała ona niemalże natychmiast. Lew nie chciał się też narażać jej dziadkowi Hordiemu, który i tak nadal nie bardzo był do niego przekonany. Poza wszystkim okazało się, że i jemu samemu też znaleziono zajęcie. Lwia wyrocznia wiedząc o tym, że młodemu lwu również brak doświadczenia w walce i dla niego samego zorganizowała specjalne treningi. Lwica powiedziała mu także, że będzie musiał podczas wyprawy umieć bronić nie tylko siebie, ale i również Kenzi. Jednak lew w głębi duszy wiedział, iż mimo wszystko będzie musiał niedługo porozmawiać ze swoją przyjaciółką i przeprosić ją za to, że nie było go przy niej akurat wtedy, kiedy potrzebowała tego najbardziej.
-Tymczasem gdzieś na granicach Lwiej ziemi i Korongo -
 Obok pobliskiego wodopoju zatrzymuje się pewien młody lew, po czym postanawia się z niego napić. Po chwili, gdy przestaje pić, spogląda on na swoje pełne goryczy i smutku odbicie.
Westchnąwszy, nagle mówi sam do siebie, przypominając sobie czas niedawnej bitwę.
- Jak mogło do tego dojść, jak mogłem na to pozwolić by to się stało? Och Livaah, tak mi przykro z twojego powodu! – Odrzekł po chwili dodał jeszcze, ze zmarszczoną twarzą pełną gniewu i z napiętymi od wielkiej złości mięśniami. – Obiecuję ci, że Kim za to zapłaci! Kiedy ją dorwę nie daruję jej tego, co ci zrobiła!
Gdy to mówił, nagle usłyszał znajomy głos mówiący.
- Yan…! – Lew odwrócił się w prawo i dostrzegł niedaleko stojącą Livaah. W pierwszej chwili był bardzo zszokowany, nie wierzył w to, co sam widzi. Lecz biało-fioletowa lwica ponowiła swoje nawoływania. – Yan! Proszę…!
W tej samej chwili podbiegł, więc do lwicy, jednak postać zaczęła znikać. Gdy lew był już tam gdzie stała wcześniej ów lwica, nagle zniknęła ona bez śladu.
Yan na dobre stracił już orientacje, wówczas usiadł on i opuszczając głowę wzrokiem do ziemi obsesyjnie wpatrywał się w nią. W tym momencie już w ogóle nie miał on pojęcia, co to miało oznaczać. Czyżby zaczynał on już tracić zmysły. Jednak lew otrzeźwiał niemal natychmiast po tym, jak usłyszał za sobą.
- Yan, stój synu!
Młody lew odwrócił się i zorientowawszy się, że był to jego ojciec Vincent. Ponadto były z nim jeszcze dwa zdaje się magiczne lwy, ponieważ mieli oni magiczne znamiona na ramionach oraz umaszczenie i grzywy, raczej nie typowe dla zwykłego lwa. Jednakże młody lew nie bardzo był zachwycony tym, że ojciec go odnalazł. Dlatego cofnął się on nieco i zmrużywszy przy tym oczy, zapytał:
- Ojcze, co ty tu robisz?
- Przyszedłem tu po to by zabrać cię do domu. Choć proszę porozmawiamy, poza tym twoja matka się o ciebie martwi!
- Wybacz ojcze, ale nie mogę z tobą iść, przeproś ode mnie także moją matkę. Muszę dopaść, Kim. Za Livaah, za to, co jej zrobiła!
- Synu posłuchaj, jeszcze kiedyś ją złapiemy razem i zapewniam cię, że nie ujdzie jej to na sucho. Ale teraz proszę, choć, przy okazji muszę ci o czymś powiedzieć!
- Nie ojcze, nie mogę z tobą iść. Muszę dokończyć, co zacząłem. Nie próbujcie mnie powstrzymać! - Oznajmił im twardo młody lew. Załamany Vincent odrzekł mu:
- Yan błagam, nie zmuszaj mnie to tego, bym zrobił to siłowo. Nie chcę odbierać ci twojej mocy!
Gdy ten usłyszał ostatnie zdanie swego ojca, zszokowany po chwili rozzłościł się nie na żarty.
- Czyli tylko o to ci chodzi, tak? Wcale nie chodzi ci o Livaah i to, co zrobiła, Kim, czyżbyś był zazdrosny o to, że i ja jak ty mam magiczne zdolności? Za to chcesz mi je odebrać? – Powiedział, po czym jego oczy, znów rozbłysły wściekle na zielono, a otoczenie wokół niego ściemniało. Nawet kwiaty rosnące na brzegu wodopoju po obumierały. Za to pomocnicy Vincenta, cofnęli się przygotowani już do walki.
- Nie to nie tak synu! Po prostu chcemy cię z powrotem, jest inny sposób by pomóc Livaah!
Niestety jednak Yan zaślepiony gniewem, nie dał wiary słowom swego ojca.
- Kłamiesz!!! Jej już nie ma i nie wróci! RRROOOOAAARRRR!!! – Ryknął, w tym momencie rzucając się także na swojego ojca. W łapie miał już przygotowaną dość potężną kulę mrocznej energii, z którą zmierzał właśnie prosto na swojego ojca.
Jednak zatrzymał go jeden z towarzyszy Vincenta, zakuwając młodemu lwu na szyję na wpół widoczny magiczny łańcuch, niemal taki sam jak ten, którego użyła, Kim by więzić Arishe i Kenzi. Zaraz potem w ślady towarzysza poszedł i drugi lew oraz Vincent. W tym momencie Yan, był niemal całkowicie obezwładniony. Vincent nie miał już innego wyjścia jak tylko odebrać mu jego moc, ponieważ był on już zbyt niebezpieczny dla innych i siebie.
- Bardzo cię przepraszam mój synu, ale nie dałeś mi innego wyboru. To dla twojego dobra. Mam nadzieję, że mi to kiedyś wybaczysz! – Oświadczył mu z bólem serca.
Wówczas zaklęcie zaczynało już działać. Yan miał wrażenie, że coraz bardziej traci siły, bezskutecznie próbując się też uwolnić. Nie mógł uwierzyć w to, że jego własny ojciec go zdradził tak podstępnie i że wyrządza mu taką krzywdę. Wściekłość młodego lwa sięgała już wtedy prawie zenitu. Wtenczas jednak błysnął mu przed oczami potworny widok, nieruchomo leżącej jakby martwej biało-fioletowej lwicy, zaraz pod łapami złowrogo śmiejącej się lamparcicy, Kim.
- LIVAAH, NIEEE!!! – Krzyknął wściekle Yan.
Zaczął on także na powrót mocno się szarpać, zaś trójka lwów, która trzymała go na uwięzi próbując wyciągnąć z lwa całą magiczną moc, nagle spostrzegła coś bardzo dziwnego. Bowiem poczuli oni, jakby to, co już wyciągnęli z niego, zaczynało na powrót do niego wracać. Odczuli  przerażenie, gdy zobaczyli oczy Yana bardzo jasno rozświetlone na zielono, oraz to, że wokół niego zaczynała mocno pękać ziemia.
Starając się jeszcze na powrót go utrzymać nałożyli, więc na niego, dodatkowo parę magicznych łańcuchów oraz barierę unieruchamiającą. Jednak nie wiele im to już dawało.
W tym też momencie z pułapek wokół lwa, wydobywały się snopy zielonego światła. Wtedy też skuliwszy się nieco, nagle zerwał się prosto na równe łapy przeraźliwie rycząc rozerwawszy na strzępy wszystkie magiczne więzy, powodując też przy okazji nie małą falę uderzeniową. Vincent i jego magiczni lwi towarzysze, byli wstrząśnięci tym, co zobaczyli. Yan zaś z wyładowaniami w oczach zaczął wówczas unosić się do góry. Wokół wodopoju, dotąd pięknie i miło, to teraz zrobiło się wręcz strasznie. Umaszczenie i grzywa u młodego lwa znacznie pociemniały, przy czym ta ostatnia poczęła także upiornie falować. Yan spoglądając tak groźnie na swego ojca i jego towarzyszy, powiedział nagle po chwili ze złowieszczym uśmiechem na twarzy.
- Niezła próba ojcze. Ale teraz moja kolej! RRROOOAAARRR!!! – Ryknął, posyłając w ich stronę bardzo silny strumień energii. Ponieważ nie zdarzyli oni wytworzyć pola ochronnego, to też całą dwójkę magicznych lwów odrzuciło na bok, Vincenta zaś w drugą stronę.
Z uwagi, iż strumień zatrzymał się najbliżej niego, to też przez chwilę był on dość ogłuszony, także przez chwilę nie próbował on się nawet podnieść. Z drugiej strony jednak toczyła się zażarta walka. Dwójka lwów prowadzi zaciekłą potyczkę z synem obrońcy stada Korongo.
Jednakowoż w tym wypadku szala zwycięstwa przeważa na stronę Yana, który atakował tamtych niemal jak w transie. Wtedy używając zaklęcia lewitacji obu, jeszcze nieco oszołomionych, unieruchomił i uniósł na pewną wysokość. Po czym cisnął nimi tak, że obaj prześliznęli się kawałek po ziemi, zostawiając na niej właśnie ślady ich upadku.
I tak ogłuszonych, lecz nie bardzo rannych unieruchomił zaciskając na nich magiczne pierścienie, które poczęły się na nich zaciskać kompletnie ich unieruchamiając.
- Cóż za ironia losu, prawda?! MUA HA HA!!! – Zaśmiał się złowieszczo Yan.
Tymczasem Vincent, powoli odzyskując świadomość wyczuł, co się stało. Próbując nadal jeszcze powstrzymać swojego syna, wysłał w jego stronę dosyć potężny strumień energii. Ten jednak spostrzegł, co się święci i odwracając się w jego stronę, wytworzył pole ochronne na tyle potężne, że odbiło ono promień posyłając je gdzieś wysoko w niebo. Yan obnażając wtedy groźnie kły i pazury ze złości, postanowił to zakończyć. Podniósł, więc prawą przednią łapę i machnął nią w stronę Vincenta, tworząc falę energii wyglądającą jak rozcięte od lwich pazurów powietrze.
Tamten wytworzył wprawdzie barierę ochronną, lecz na nic się nie zdała. Fala, bowiem była tak potężna, że rozniosła pole ochronne ciemnozielonego lwa na kawałki, a jego samego odrzuciło na pobliską skałę. Uderzając o nią, upadł na ziemię cały obolały. Uderzenie nie było wprawdzie na tyle silne by zrobiło lwu krzywdę, jednak był on bardzo osłabiony. Yan w tym czasie przestał się unosić w powietrzu, po czym opadając wylądował delikatnie na ziemi, tym samym idąc też w kierunku leżącego ojca.
Vincent próbując z wielkim trudem i bólem jeszcze stanąć na drżących łapach, nagle został z nich zwalony, po czym jemu podobnie jak i jego towarzyszom Yan założył magiczne pierścienie obezwładniające. Gdy to już zrobił wsunął pazury z powrotem, podnosząc ciemnozielonego lwa z ziemi, jedną łapą przyciskając go potem do skalnej ściany, na której wcześniej wylądował.
- Yan, proszę cię nie rób tego! – Wydusił z siebie osłabiony walką Vincent. Dodając jeszcze.- Nie rób niczego głupiego, co mógłbyś potem żałować!
- Już żałuję…! – Powiedział młody lew, urywając zdanie. Po czym puścił swojego ojca, a ten wylądował bokiem leżąc na ziemi.
Tamten zaś usiadł odwrócony tyłem do Vincenta. Znacząco już wtedy posmutniały, nie mając też już na twarzy złowieszczego gniewu. W tym też czasie również jego wygląd, wracał do normalnej postaci a teren wokół znów odżył. Niemal natychmiast znikła również i mroczna łuna, po czym dokończył on zdanie. – … że moce, które po tobie odziedziczyłem ojcze, nie ujawniły się podczas turnieju. Wtedy, Kim już dawno dostałaby to, co jej się należy. Więc, że nie żywię niechęci do ciebie ani matki, ale nie mogę wrócić, Nie mogę tego tak zostawić, nie po tym, co się stało. Muszę iść i ostrzegam cię, nie wchodź mi znów w drogę ojcze. Kim musi mi zapłacić za skrzywdzenie Livaah!
Powiedział młody lew i pobiegł przed siebie, lecz Vincent próbował jeszcze go zatrzymać mówiąc.
- Yan poczekaj. Livaah nie…(Błysk)…umarła! – Nie dokończył w porę zdania, gdyż oszołomił go nagły błysku światła a jego syn nagle zniknął teleportując się w nieznanym kierunku.
- Gdzieś z drugiej strony Lwiej ziemi, niedaleko granicy -
Sawanna, wokół cały teren porośnięty jest trawiastą roślinnością. Nagle znienacka błyska bardzo jasne światło, po czym pojawia się Yan, mówiąc po chwili.
- Nie do wiary. Nie mogę uwierzyć w to, że mój ojciec chciał mi to zrobić. Że chciał odebrać mi moje zdolności. Ech zdaje się, że nie mogę na nikim polegać, nawet na własnych rodzicach. Była jeszcze ona, jedyna Osoba, na którą wcześniej mogłem liczyć. Założę się, że gdyby teraz żyła, na pewno by mnie wspierała, skoro zaraz jak tylko sobie o niej przypomnę mam ją przed oczami.
Och Livaah, nawet nie wiesz jak bardzo mi cię brak! – Żalił się młody lew do samego siebie, zaciskając przy tym ze złości wszystkie mięśnie, kły oraz pazury wbijając je przy tym w wyschniętą ziemię. Nagle jednak oprzytomniał, usłyszawszy jakieś odgłosy. – Hę a cóż to się tam dzieje?
Lew poszedł nieco dalej w tamtą stronę będąc zaciekawiony. Jednak, gdy wyjrzał on zza wzgórza okazało się, że były to odgłosy szamotaniny pomiędzy pojedynczym młodym lwem mniej więcej w wieku tym samym, co on sam a grupą paru dorosłych lwów i pięciu lwic.
- Zaraz! Ja go chyba…O rety! – Powiedział Yan spoglądając na to, po chwili jednak przerywając zdanie ruszył w kierunku walczących.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga