17.02.2015

[S2] - Rozdział 7 - Szokująca wiadomość

Walka jednak nie trwała zbyt długo, pomimo tego, że młody lew imponował determinacją oraz umiejętnością walki, to jednak przegrał z powodu przewagi liczebnej atakujących go lwów. Niestety nie zdążył on wcześniej wezwać pomocy swego stada. Także, w tym momencie, został powalony na ziemię. Był zmęczony i poturbowany, a do tego przygnieciony do podłoża łapą przez znacznie starszego od siebie lwa.
- Ha ha, coś ty sobie wyobrażał młody!? Choć przyznaje całkiem dobrze walczysz, ale w pojedynkę byś nas i tak nie pokonał! – Śmiał się tamten. Młody lew tylko zaciskał zęby z bezsilnej złości, powarkując przy tym i próbował się też wyswobodzić z uścisku – Tak czy owak za chwilę srogo zapłacisz za swój błąd! – Oznajmił mu starszy lew o piaskowej sierści, wysuwając także przy okazji pazury z prawej przedniej łapy i unosząc ją do góry.
- A co jeśli ja wam przeszkodzę? – Odpowiedział nagle Yan, pojawiając się zaraz za nimi.
- Yan?- Zapytał krótko zaskoczony nieznany młody lew, lecz obce stado najeźdźców tylko się zaśmiało.
- Ha ha, no proszę widzę, że ty też szukasz śmierci kolego!
W tym też momencie, Yan nieco się zirytował. Ale korzystając wtedy właśnie z momentu nieuwagi piaskowego lwa leżący na ziemi młody lew niespodziewanie nagle uwolnił jedną z łap i zamachnąwszy się uderzył nią swojego starszego przeciwnika w twarz. Tamten będąc lekko zdezorientowany tym, co się stało rozluźnił nieco uścisk, wówczas młodociany wojownik na powrót z rykiem rzucił się na niego.
Walka w poprzednim składzie pewnie znów rozgorzałaby na dobre. Jednak:
- Hej, czemu nie możemy się ruszyć – Zapytała jedna z nieznanych lwic.
- Przynajmniej teraz walka będzie sprawiedliwa! – Odrzekł jej Yan, który jak się okazało z pomocą swoich magicznych zdolności, zatrzymał inne lwy w miejscu.
- Hej, puść nas. Ale już! – Odrzekła mu ponownie lwica. Yan jednak tylko ironicznie się uśmiechnął.
Tymczasem obok trwała zażarta walka dwóch samców. Po niedługim czasie okazało się, że role zaczęły szybko się odwracać. W końcu niedługo potem starszy lew o piaskowym umaszczeniu leżał już na ziemi.
- No i co teraz powiesz. Ironia losu prawda? – Odrzekł nieznany młodzik. Zaś jego przeciwnik próbując jeszcze podnieść się, podparł się na przednich łapach drżąc przy tym. Jednak będąc zmęczony walką, padł tuż przed łapami młodszego rywala.
- No cóż, widzę, że masz już dość! Czy ktoś jeszcze ma ochotę? – Zapytując resztę, odwrócił się w końcu w ich kierunku, doznając przy okazji także z początku lekkiego szoku na widok unieruchomionego przez Yana obcego stada. A mieli oni w tej chwili dość ponury i zdegustowany wyraz twarz, unosząc się także przy tym w powietrzu.
- Wiesz, to raczej nie będzie konieczne. Zresztą wydaje mi się, że mają już dość! – Odpowiedział Yan, po czym tamci byli nieco bardziej zawiedzeni, wymieniając dwóm młodym lwom przy okazji małego focha i parę wściekłych spojrzeń, okazując swoje niezadowolenie z tego obrotu spraw.
Wówczas Yan zaśmiawszy się lekko pod nosem, opuścił ich na ziemię. Aczkolwiek nie dało się tego nazwać miękkim lądowaniem, także zaliczyli oni tę parę siniaków. – Wynoście się stąd, to nie wasza ziemia i radzę wam więcej tu nie wracać!
Gdy im to oznajmił, obce stado zaczęło odchodzić nadal zdegustowane, podnosząc także obolałego i pokonanego wcześniej towarzysza. A wciąż zdziwiony lekko tym wszystkim młody niemagiczny lew, którego obronił wcześniej Yan, zaczął do niego podchodzić.
Gdy tamci zniknęli daleko za granicą Lwiej ziemi, nieznany młodzik odpowiedział do swojego rówieśnika.
- Dzięki za ocalenie mi skóry. Gdyby nie ty pewnie byłoby ze mną nieciekawie! – Oświadczył, dodając także po chwili także z zabawną ironią jeszcze. – Choć i tak pewnie dałbym sobie z nimi radę!
Yan jedynie odrobinę się zaśmiał mówiąc.
- Aha. Tak czy czy owak nie ma sprawy. Nie mogłem tego tak zostawić, ta walka nie była zbyt uczciwa. Ech coś o tym wiem…! – Przerwał pomyślawszy w tym momencie, o niedawnej walce z ojcem i jego pomocnikami, do której się nie przyznał. A także o tym, co działo się na ziemi Korongo jakiś czas temu. Kontynuując jednak spytał. – Jednakże, nadal nie mam pojęcia skąd znasz  mnie i moje imię!?.
- I ja mógłbym oczywiście poza imieniem, zapytać bardzo podobnie. Jestem Lucky. Widzieliśmy się już wprawdzie na waszej ziemi, w czasie i po walce z tą podłą lamparcicą Kim, ale nie mieliśmy okazji porozmawiać. Zniknąłeś gdzieś po tym wszystkim. A zresztą okazja i tak zdecydowanie, nie była najlepsza do zawierania znajomości! No, ale później parę lwów z Twojego stada mi o Tobie opowiedziało kilka słów, no i kim była Livaah, którą próbował ocalić mój starszy brat, a także to że bardzo się z nią przyjaźniłeś. Naprawdę mi przykro z jej powodu, szkoda, że Emachel nie zdołał jej wtedy pomóc!
- Nie musi Ci być przykro, ani twojemu bratu. Pamiętam, że zrobił wtedy wszystko co było w jego mocy, by jej pomóc. To ja powinienem był mu podziękować, chociaż za jego trud. Poza tym Livaah była dla mnie kimś więcej niż wspaniałą przyjaciółką. – Powiedział Yan, będąc także załamany samym wspomnieniem o Liv. Lucky zaś starał się go pocieszyć oparłszy przyjacielsko łapę na jego ramieniu, przy czym, on także spochmurniał na znak współczucia przyjacielowi z niedawno nowo zaprzyjaźnionego stada. Yan zaś kontynuował dalej, mówiąc zdanie które lew ciągle powtarza sobie i innym już od dłuższego czasu. – Ech to wszystko jest tylko i wyłącznie winą Kim. WWWRRRRRR. Gdy ją dorwę zapłaci za wszystko!
Powiedział Yan lekko powarkując ze złości i zaciskając zęby, mając przy tym bardzo posępną minę.
- Rozumiem! – Oznajmił mu Lucky, dodając też. – No ale sądziłem, że nikt na razie nie podjął decyzji w sprawie pościgu za nią, poza tym z opowieści innych lwów z waszego stada dowiedziałem się, że nie jesteś jednym z magicznych. A tu proszę widzę coś zupełnie innego!
- Wiem. Do niedawna i mnie się wydawało, że jestem zwykłym niemagicznym lwem, takim jak ty. Ale nie masz pojęcia jak bardzo żałuję, że moje zdolności nie ujawniły się wcześniej, choćby tuż przed tym nieszczęsnym turniejem. Wtedy pokazałbym Kim gdzie jest jej miejsce! – Powiedział będąc też bardzo rozżalony myślą. Po chwili jednak westchnął, dodając. – Ach. Oczywiście nie twierdzę, że bycie zwykłym lwem to jakaś ujma. Weźmy na przykład ciebie, po tym co widziałem i pomimo braku magicznych mocy jesteś bardzo zdolnym wojownikiem!
- Cóż dzięki! Czyli mam rozumieć, że teraz prowadzicie pościg za tą całą Kim? – Spytał nie magiczny.
- Wiesz nieszczególnie, oni raczej nie, ale ja owszem tak!
Gdy Lucky usłyszał, tą z brzmienia niezbyt szczerą odpowiedź, skojarzył fakty po czym ze zmartwieniem odkrył prawdę o prawdziwych zamiarach Yana.
- Niech zgadnę! Zemsta tak?! – Mówiąc to Lucky sprawił, że Yan zdał się teraz być nieco zaskoczony.
- Czyli już się domyśliłeś!
- Tak, nie powiedziałeś wprawdzie wprost, ale i tak odgadłem co masz na myśli! – Oznajmił spokojnie, jednak Yan cofnął się nieco, skuliwszy się przy tym lekko. -  Spokojnie, nie zamierzam cię zatrzymywać. Ale jeśli mogę ci coś doradzić, lepiej nie rób tego. Nie warto!
- A skąd możesz o tym wiedzieć? Przecież nie straciłeś nigdy nikogo bliskiego w taki sposób. Nie wiesz co odczuwam! – Krzyknął mu nagle Yan.
- Mylisz się przyjacielu. Niestety doskonale wiem jak to jest stracić kogoś bliskiego. Wiem dobrze co odczuwasz. Gdy byłem jeszcze małym lwiątkiem, straciłem moją matkę. Zginęła od rany, która była wtedy nieuleczalna dla żadnego z szamanów. Wszystkiemu winny był Darak! – Powiedział mu Lucky bardzo dosadnie, a po chwili bardzo posmutniał napełniając się żalem wskutek własnych wspomnień.
- Chodzi o tego lwa, który był wcześniej z Kim i którego przypadkowo w czasie bitwy zmieniła w kamień, a właściwie to jej stwór? – Zapytał teraz zaciekawiony.
- Tak. Ta wewnętrzna rana sprawiła, że moja matka Tammy odchodziła powoli cierpiąc przy tym.
Jakiś czas po jej śmierci obiecałem sobie że gdy dorosnę, to za wszelką cenę zemszczę się na tym bydlaku za to, że odebrał mi matkę i to w taki sposób.
W tamtym czasie, nic nie liczyło się dla mnie tak bardzo jak zemsta, przez co zapomniałem, że został mi jeszcze mój ojciec, któremu na mnie bardzo zresztą zależało. Przez to wszystko z nim również straciłem kontakt. Z w pewnym momencie wydawało mi się nawet, że zdradził mnie, podobnie jak i reszta mojej rodziny, a ja byłem o krok od zgładzenia Daraka. Jednak dopiero niedawno dowiedziałem się od mojego brata, że z pomocą pewnej pradawnej istoty bardzo potężnej magicznej lwicy Ember odszedł do innego świata, po czym poprosił ją by ożywiła moją matkę.
Teraz mój ojciec i matka żyją zapewne gdzieś na innej Lwiej ziemi, w innym świecie. Także w tym momencie zemsta straciła dla mnie na wartości. Pomyślałem trzeźwo i zdałem sobie sprawę z tego, że moja matka nie tego po mnie oczekiwała. Nie zemsty. Zemsta poprawiłaby mi tylko na chwilę humor i nic więcej. Nie załatwi ona problemu. Tak naprawdę więcej z niej problemów niż pożytku.
Teraz, więc jak widzisz moja zemsta byłaby i tak daremna. Moja matka żyje a Darak został mimo wszystko i tak ukarany, za to ja żyłbym do końca życia z piętnem zabójcy. Zupełnie zresztą bez żadnego powodu, nie będąc wówczas lepszy od tego drania. Zawiódłbym tym samym swoich rodziców i resztę rodziny. – Argumentował Lucky, za to Yan wydawał się być bardzo pogrążony w swoich myślach. A obaj w tym czasie szli przed siebie w stronę którą zdawał się podążać magiczny lew. – Na szczęście złożyło się tak, że udało mi się uniknąć największego błędu w całym moim życiu! Dlatego zastanów się czy warto?
Gdy tak mówił, Yan zatrzymał się nagle i nie odwracając głowy do Lucky’iego, spytał zdołowany i obruszony.
- A co innego mi zostało?
- Jak to co? Ty przynajmniej masz jeszcze swoich rodziców, masz matkę i masz ojca!
- Ale Livaah nie!!! Nie rozumiesz? Przecież ona nie żyje!!! – Krzyknął Yan będąc bardzo przy tym rozzłoszczony, przez co jego oczy na chwilę zaświeciły zielonym światłem. Lucky natomiast będąc tym zaniepokojony, odruchowo cofnął się nieco od niego, będąc także przygotowany na ewentualny atak.
- Jak to. To ty o niczym nie wiesz?
- A o czym miałbym wiedzieć? – Pytał nadal rozłoszczony.
- Chociażby o tym, że Livaah żyje, jest jedynie pod wpływem silnego zaklęcia, ale jednak żyje.
W tym momencie Yan doznał osłupienia.
- A-Ale niemożliwe. To nie możliwe, przecież widziałem to, widziałem na własne oczy. Twój brat nie pomógł jej wtedy!
- Nie do końca. Może i to prawda, że mój brat niewiele wtedy zdziałał. Ale wtedy kiedy widziałem ukradkiem jak gdzieś nagle zniknąłeś, Emachel powiedział wszystkim jak można wyleczyć Livaah. A jeśli nie wierzysz w to co mówię, możemy udać się na Lwią skałę i jego samego o to zapytać, a przy okazji całe stado, włącznie nawet z twoim. Jestem pewien, że na pewno powiedzą to samo!
Po wszystkim co opowiedział Lucky, Yan nadal nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
Także przez chwilę milcząc przystanął nawet w miejscu, by na nowo postarać się uporządkować sobie wszystkie plączące mu się teraz w głowie myśli, tępo przy tym patrząc przed siebie.
Autorzy: Kenzi i Kovu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga